III

— Nie jestem heretykiem. Wierzyłem całe życie — Reiter z trudem panował nad głosem. Trzej obcy o niewzruszonych twarzach patrzyli na niego nieruchomo. Nie potrafił stwierdzić, czy mu wierzyli. — Jestem tylko pokornym sługą, który pragnie żyć według słów mądrego proroka Akarata. Błądzę czasami, ale…

Najniższy z paladynów, chudy i łysiejący mężczyzna o ściągniętej twarzy, przerwał mu ostro.

— Właśnie tego się obawiamy. Zdaje się, że zbłądziłeś. — Odepchnął karczmarza. — Świadomie udzieliłeś schronienia wrogowi wiary, a jeden z prawych zginął, próbując to naprawić. Jeden z naszych braci.

— Nie, nie! — Reiter jęknął, gdy paladyn pchnął go na ścianę. Drewniane deski zatrzeszczały od siły uderzenia. — Kiedy wasz brat poprosił o pomoc, udzieliłem mu jej. Bez wahania!

— Amphi nie żyje, więc mamy tylko twoje słowo — wtrącił drugi paladyn. — Wiemy natomiast, że z wszystkich budynków w tej opuszczonej przez Akarata mieścinie, heretyczka wybrała na postój właśnie twój.

— Nie wiem, co kryje się w sercu człowieka, kiedy przekracza mój próg — bronił się Reiter. Pierwszy paladyn ścisnął mu ramię. Mocno. Reiter jęknął z bólu. — Niczego nie ukrywam! Powiedziałem wam wszystko, co o niej pamiętam. Nie było jej tutaj wiele lat!

— Powiedział nam jej imię — odezwał się w końcu trzeci paladyn. — Anajinn. To więcej niż wiedzieliśmy przedtem.

Pierwszy pokręcił głową.

— Nadal sądzę, że on coś ukrywa. — Jedną ręką przyciskał Reitera do ściany, a drugą trzymał przed twarzą karczmarza. Błyskające światło zatańczyło między jego palcami. — Chcę, by wiedział, że nie żartuję.

Reiter bezskutecznie próbował się wyrwać. Z pięści paladyna sypnęły iskry. Jedna wylądowała na nosie Reitera, który krzyknął, gdy ból rozsadził mu czaszkę.

— Dość, Cennisie — nakazał trzeci paladyn. — Jeśli doniesienia mówią prawdę i krzyżowiec jest w tym rejonie, znajdziemy ją. Nie może wiecznie ukrywać się na pustyni. W końcu przyjdzie do oazy. Nie ma potrzeby dłużej nękać tego nieszczęsnego głupca.

Nie dyskutuj. Ja tutaj dowodzę. — Pierwszy paladyn powoli przybliżył dłoń do twarzy Reitera.

— Dość. — Drugi paladyn chwycił Cennisa mocno za ramię. Obaj patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę. Reiter zamrugał, z oślepionych iskrami oczu pociekły mu łzy, bał się, że zwrócą się przeciwko sobie. Myśl ta jednak była o wiele mniej straszna, niż gdyby mieli zwrócić się przeciwko niemu.

— W porządku — powiedział pierwszy paladyn i puścił Reitera. Karczmarz opadł na kolana i złapał się za lewe ramię. Dyszał, ciekło mu z nosa. — Może macie rację. Wieści z Travincal, ze świątyń… Może działam pochopnie, ale nie zamierzam przepraszać.

— Nie ma potrzeby — zapewnił drugi paladyn. — Przecież udzielił jej schronienia, chociaż nieświadomie. Zakładam, że nie powtórzy tego błędu.

— Nie, nigdy — Reiter desperacko pokręcił głową.

— Dobrze — powiedział pierwszy paladyn. — A jeśli znów trafisz na tę plugawą kreaturę, powiadomisz nas bezzwłocznie. — Pochylił się i spojrzał karczmarzowi w oczy. — Czy rozumiesz?

— Tak. Tak!

Trzech paladynów odwróciło się i opuściło karczmę. W głównej izbie nie było żadnych klientów. Reiter, gdy pozostał sam, stęknął i zaszlochał.

— Nic ci nie jest, ojcze? — usłyszał niepewny głos.

Reiter pociągnął nosem ostatni raz i odwrócił się do swojej córki, Lilsy.

— Oczywiście. Nic mi nie jest. Tylko piasek wpadł mi do oczu. Wyglądam wtedy jak głupek. — Wstał i zmusił się do uśmiechu. Dziewczynka miała ledwie cztery lata, choć często sprawiała wrażenie mądrzejszej od dzieci dwa razy od niej starszych. — Ci mili panowie postanowili zatrzymać się na noc gdzie indziej.

Dziewczynka wsadziła kciuk w usta, nim odpowiedziała.

— Nie wyglądali na miłych.

Reiter zaśmiał się.

— Możliwe, że nie byli. — Ponownie wytarł łzy. — Gdzie twoja matka?

— Z tyłu, z miłymi paniami. Jedna ma lśniącą zbroję — odparła Lisa.

Jej słowa, wypowiedziane z dziecinną niewinnością sprawiły, że Reiter zatrzymał się wpół kroku. Krew odpłynęła mu z twarzy.

To niemożliwe. Nie może być.

Szybko przykucnął, żeby popatrzeć dziewczynce w oczy. Wzdrygnęła się pod jego spojrzeniem. Próbował uśmiechnąć się ponownie.

— Z jakimi miłymi paniami, Lilso? — Cofnęła się. Jego uśmiech nie był chyba zbyt przekonujący.

— Co za panie, Lilso? To ważne — powtórzył.

— Dwie panie. Chyba jedna z nich jest ranna — odpowiedziała w końcu Lilsa.

Reiter delikatnie podniósł córkę i przeszedł z nią przez spiżarnię. Otworzył tylne drzwi. Palące, pustynne słońce oślepiło go, ale widok nie budził wątpliwości. Na długiej, drewnianej ławeczce za karczmą siedziała trójka kobiet.

Po jednej stronie Bea pochylała się z wilgotną szmatkę. Po drugiej nastolatka, która Reiter widział pierwszy raz. A na środku…

…ona.

— Co ty tutaj robisz? — syknął przerażony Reiter. Ostrożnie postawił córkę na ziemi.

— Jest ranna, Reiterze — odpowiedziała stanowczo Bea. — Uspokój się.

— Nie obchodzi mnie to! Napadnięto mnie we własnej karczmie z jej powodu. — Reiter odwrócił się do Anajinn, która oddychała ciężko z opuszczoną głową. — Sprowadziłaś do mojej karczmy swoich wrogów i… — Reiter przerwał i zmarszczył brwi. Piasek pod ławeczką był wilgotny. Spod pancerza kobiety skapywała krew. — Co się stało?

Młodsza kobieta, nastolatka, odpowiedziała. Była w tym samym wieku, co Anajinn — ta Anajinn — kiedy Reiter spotkał ją po raz pierwszy.

— Wpadłyśmy w tarapaty wczoraj na pustyni i Anajinn nie zdołała uskoczyć. — Ostrożnie zdjęła napierśnik rannej. Reiter westchnął. Na brzuchu wojowniczki zionęło paskudne rozdarcie, ciągnące się na całej długości podbrzusza. — Rany po ostrzach demonów nie zamykają się łatwo.

Reiter poczuł, jak córka łapie go za nogę.

— Demony?

Anajinn odezwała się niewyraźnie.

— Nie martw się. Zajęłam się nimi.

— To tobą niemal się zajęły — parsknęła młodsza kobieta. — Muszę ponownie spróbować cię uzdrowić.

Uklękła przed Anajinn i otworzyła grubą księgę zapisaną w starożytnym języku. Uczennica zaznaczyła palcem miejsce na stronie i pokazała Anajinn. — Mam zacząć od tego?

— Tak — potwierdziła Anajinn. — Skup się. Skoncentruj. Wykorzystaj swoją wiarę.

Reiter spojrzał na obie skonsternowany.

— Nie rozumiem, co… — zaczął, ale Bea niecierpliwie machnęła ręką, żeby go uciszyć.

Krzyżowiec nie powiedziała nic więcej. Jej uczennica zaczęła recytować pradawne kanony wiary Zakarum. Reiter zmarszczył brwi. W czym pomoże tutaj modlitwa? Musiał jednak przyznać, że słowa otuchy powitał z ulgą. Dzień nagle wydał się jaśniejszy, cieplejszy. Milszy. Reiter podniósł wzrok ze zdumieniem. Światłość spływała na nich wszystkich.

Uczennica dokończyła werset i zamknęła księgę.

— Gotowe — oznajmiła. Anajinn uniosła głowę i wstała. Zachwiała się, ale machnęła odmownie, gdy uczennica chciała jej pomóc. Wyprostowała ramiona, przeciągnęła się. Na koszuli nie pojawiły się już plamy świeżej krwi.

— Bardzo dobrze — pochwaliła Anajinn. Uczennica rozpromieniła się.

Reiter zamrugał. Rana zniknęła, jakby nigdy jej nie było.

— Czy… co…? — Reiter wziął się w garść. — Nieważne. Musicie natychmiast odejść.

— Reiterze — rzuciła Bea ostrzegawczo, ale mąż pokręcił głową.

— Mam córkę, ciężarną żonę i karczmę, które muszę chronić — powiedział. — W mieście jest trzech paladynów — oby tylko trzech! — i wiedzą, że pojawiłaś się w okolicy. Zostaw moją karczmę w spokoju. Proszę.

Oczekiwał sprzeciwu. Ale Anajinn jedynie przytaknęła i ze znużeniem zaczęła nakładać napierśnik.

— Przepraszam, że niepokoili was przeze mnie. Kiedyś mieli serce na właściwym miejscu, ale w ostatnich tygodniach doprawdy się zagubili. — Uczennica podała jej miecz i korbacz. Anajinn przytroczyła broń do pasa, po czym podniosła tarczę. — Strzeżcie się każdego, kto przybył z Travincal. Zdarzyło się tam coś tragicznego. Paladyni mogą być nieobliczalni.

— Wiem, Jeden o mało nie pozbawił mnie głowy. Winią mnie za to, co zrobiłaś! Uznali za współodpowiedzialnego śmierci tamtego paladyna.

Anajinn zamarła.

— Doprawdy?

— Tak! — Reiter pochylił się do niej z twarzą czerwoną ze złości i wstydu. — Przyszłaś do mojej karczmy. Do żadnej innej. Mojej. Oni uważają, że to czyni mnie winnym. Powiedzieli, że według nich coś ukrywam.

— Gdzie teraz są? — zapytała cicho Anajinn.

— Teraz pewnie niepokoją kogoś innego. Chyba chcieli przeszukać resztę Postoi Kaldeum. — Reiter cofnął się zadowolony z wrażenia, jakie wywołały jego słowa. — No. Przysporzyłaś mi dość zmartwień. Masz opuścić moją karczmę. Natychmiast.

Anajinn i jej uczennica wymieniły spojrzenia, po czym starsza kobieta opuściła tarczę na piasek. Pokręciła głową.

— Nie możemy odejść.

— I dobrze — przytaknęła Bea. — Musicie odpocząć, zanim gdziekolwiek wyruszycie.

­Reiter otworzył usta.

— Beo!

Spojrzała na niego wrogo.

— Mamy dużo wolnego miejsca i żadnych klientów. Możemy zapewnić im schronienie na kilka nocy.

— Mówimy o paladynach!

— I co z tego? Poszli sobie — stwierdziła Bea. — Te dwie przyszły z południa. Z pustyni, nie z głównego traktu. Nikt ich nie widział. Postawimy łóżka w drugim spichlerzu i zasłonimy drzwi skrzyniami z rzepą i suszoną wołowiną. Nikt się nie domyśli, że z tyłu jest drugie pomieszczenie. Będziesz mógł nawet wpuścić paladynów do spiżarni, żeby ją przeszukali. Tak zrobiliśmy, gdy rok temu zjawili się bandyci. Wtedy uznałeś to za świetny pomysł.

— Jest poważniejszy problem — odezwała się Anajinn. Bea i Reiter popatrzyli na nią czujnie. — Paladyni wrócą, a to, czy nas zauważą, nie będzie miało znaczenia.

— Co? Dlaczego? — zdziwił się Reiter.

— I tak już cię obwiniają — głos Anajinn był zimny. — Nie są przy zdrowych zmysłach. Istnieje duża szansa, że jeśli ich poszukiwania w mieście nie przyniosą rezultatów, wyładują swój gniew na tobie. Lub innych. Paladynów przepełnia nienawiść, nie boskie natchnienie. Ty i twoja rodzina jesteście w niebezpieczeństwie, karczmarzu.

— Przez ciebie!

— Tak — potwierdziła. — I nie zostawię was ani miasta na ich pastwę. Jeśli nie chcesz, żebym chroniła twoją karczmę bezpośrednio, razem z uczennicą rozbijemy ukryty obóz na pustyni. Gdy tylko usłyszymy lub wyczujemy…

— Och, nie bądź śmieszna. Możecie zostać w naszej spiżarni — wtrąciła Bea. Ostrym spojrzeniem zdusiła gniewny jęk Reitera. — To nie będzie żaden problem. Pozwólcie jednak, że porozmawiam chwilę z mężem.

Reiter wrócił z nią i Lilsą do środka, z dala od uszu kobiety-krzyżowca, a potem wybuchł ostrym szeptem.

— Rozum straciłaś, Beo? Ci paladyni nas zabiją!

Bea zaczekała aż skończy.

— Lilso, możesz pójść do swojego pokoju? — poprosiła. Dziewczynka wbiegła po schodach na górę. Bea odwróciła się do Reitera, a w jej głosie zabrzmiała pogarda. — Chcesz, żeby takim widziała cię córka? Chcesz odesłać dwie kobiety — w tym jedną ranną! — na pustynię, bo boisz się, co pomyśli sobie trzech obcych?

— To niesprawiedliwe — bronił się Reiter. —Anajinn ściągnęła na nas śmiertelne zagrożenie. Ci ludzie jej nienawidzą, ale nie zabiją nas za to, że zatrzymała się tutaj sześć czy siedem lat temu. Chyba że naprawdę ją tutaj znajdą. Pomyśl o Lilsie. Pomyśl o dziecku, które jest w drodze. — Reiter delikatnie położył dłoń na nabrzmiałym brzuchu Bei. —Anajinn musi odejść dla dobra naszych dzieci. Natychmiast. Bądź rozsądna.

Bea spojrzała na jego dłoń, a potem w oczy męża.

— Czyli wolisz wierzyć tym paladynom niż Anajinn?

— Jak mówiłem, Anajinn na pewno przesadza — odparł Reiter.

— Ci ludzie grozili, że cię zabiją. — Odsunęła jego dłoń z brzucha. — A ona była wobec nas wyłącznie miła i szczera. — Zmrużyła oczy. — Nie wiem, dlaczego tak bardzo jej nie lubisz, ale ja jej wierzę. Jeśli paladyni mogą nas skrzywdzić, musi tutaj zostać. Żeby chronić nasze dzieci. Czy to brzmi wystarczająco rozsądnie? — Odwróciła się, ale zerknęła jeszcze raz przez ramię. — Twój ojciec ma swoje wady, ale nigdy nie był tchórzem. Wstydziłby się teraz za ciebie. — Z tymi słowami wyszła, by wrócić do kobiet na tyłach karczmy.

Reiterowi zrobiło się niedobrze. Ona nie rozumie. Przez nią wszyscy zginiemy. Słyszał dobiegający z zewnątrz brzęk zbroi, krzyżowiec szła do drzwi. Nie chciał jej widzieć. Schował się w głównej izbie. Musiał się zastanowić.

Mój ojciec wstydziłby się za mnie? Reiter zmarszczył brwi. Ojciec na pewno miał zamiłowanie do dobroczynności, którego Reiter nie podzielał, ale przede wszystkim był człowiekiem praktycznym. Rozsądnym.

Chociaż Reiter musiał przyznać, że co do jednego Bea miała rację: paladyni mogą wrócić. Zadrżał na tę myśl.

Może, ale tylko może, Anajinn i jej uczennica mają szansę przeciwko nim. Widział, co zrobiła z tamtym paladynem wiele lat temu. Reiter tego nie rozumiał, ale widział wszystko na własne oczy.

Ale owego dnia była zdrowa, przypomniał sobie. Wypoczęta. Nie to, co dzisiaj. Jeszcze kilka minut temu otarła się o śmierć. Nieważne, jak silna jest jej uczennica, ani jak sprawnie walczą razem…

Nie pokona paladynów, uznał Reiter. Wystarczy, że przetrwa jeden z rycerzy wiary Zakarum, by rodzina karczmarza poniosła konsekwencje.

Powiadomisz nas bezzwłocznie, nakazał mu paladyn Cennis.

Reiter wstał. Uznał, że to jedyne wyjście. Poczuł przypływ nadziei. Paladyni mogą być agresywni, dopóki szukają Anajinn, ale kiedy już ją znajdą, na pewno się uspokoją. A jeśli to Reiter ich do niej doprowadzi, udowodni swoją szczerość, gdy mówił, że nie zamierza jej pomagać. Pewnie nawet pochwalą go za oddanie i posłuszeństwo.

Ale Anajinn… ona i jej uczennica zginą. Lepiej one niż moja rodzina, pomyślał stanowczo i wymknął się z karczmy.

Postoja Kaldeum była niedużym miasteczkiem. Reiter wiedział, że łatwo znajdzie paladynów. Udał się na zachód. Powiadomisz nas bezzwłocznie. Przyspieszył kroku. Potem zaczął truchtać.

Wkrótce biegł.

***

Kowal nie spowolnił uderzeń w kowadło.

— Rozumiem, dobry panie. — Iskry leciały za każdym razem, gdy uderzał młotem. — Jeśli kobieta w dziwnej zbroi wejdzie…

— Jeśli jakakolwiek kobieta wejdzie — warknął Cennis. — Heretyczka może się przebrać. Będzie próbowała cię oszukać i sprawić, byś zgrzeszył.

— Tak, dobry panie — odrzekł kowal. — Jeśli jakakolwiek kobieta wejdzie, powiadomię was lub któregoś z waszych braci.

Podniósł szczypcami rozżarzoną do czerwoności sztabkę metalu i przyjrzał się jej uważnie. Mruknął, położył ją z powrotem na kowadle i wrócił do kucia krawędzi.

— Czy mogę służyć czymś jeszcze, dobry panie?

Cennis zacisnął palce.

— Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię, kowalu — nakazał miękko.

— Oczywiście. — Kowal spojrzał na paladyna przelotnie, po czym wrócił do pracy. — Cokolwiek sobie życzycie, dobry panie.

W głosie mężczyzny nie było ani krzty drwiny, ale Cennis i tak poczuł wzbierający gniew. Zrobił krok do kowala.

— Czy ci przeszkadzam? Czy odciągam cię od ważnej pracy?

— Nie, dobry panie, słucham was. — Kowal po raz pierwszy spojrzał Cennisowi w oczy i mrugnął, gdy dostrzegł w nich groźny błysk. Z ciężkim westchnieniem niedbale wrzucił stal do najbliższej baryłki z wodą. Para buchnęła ze wściekłym syknięciem. — Wybaczcie mi. Co jeszcze chcecie wiedzieć, dobry panie?

— Co robiłeś? — zapytał lekko paladyn.

— Skrobak do beczki — odpowiedział kowal. — Karczmarz na końcu drogi go potrzebuje.

— Właściciel karczmy „Oaza”?

— Ten sam.

Cennis przytaknął spokojnie.

— Rozumiem. — Naprawdę rozumiał. I to więcej niż ten głupiec podejrzewał. Całe to miasto jest w spisku. Wszyscy żyją w grzechu. Wszyscy zasługują na karę.

Przyszedł mu do głowy wspaniały pomysł. Rozejrzał się — pozostałych paladynów nie było w pobliżu, przesłuchiwali resztę miejscowych

 — A gdybyś już spotkał heretyczkę, powiedziałbyś mi, prawda?

— Oczywiście, dobry panie — potwierdził kowal.

— Nie wierzę ci.

Kowal zmarszczył brwi. Cannis od niechcenia podniósł prawą rękę, jakby chciał przyjrzeć się rękawicy. Poruszył palcami i pochylił się nad kowadłem. Kowal instynktownie się cofnął. Boisz się sługi wiary? Co ukrywasz?

— Chcę, żebyś wiedział, że nie ma ze mną żartów — oznajmił Cennis. Zacisnął pięść. Przepełniło go światło. Między dwoma mężczyznami pojawił się lśniący kształt. — Na pewno robisz wspaniałe skrobaczki do beczek. Co wiesz o młotach?

Kowal się zatoczył. Nawet jego grzeszne oczy potrafiły rozpoznać młot światłości wiszący w powietrzu. O dziwo, mężczyzna rzucił spojrzeniem po kuźni. Cennis podążył za jego wzrokiem, ale nie zauważył niczego ciekawego. Może tylko cienie zachowywały się trochę niepokojąco. Zmieniały się i rosły. Cennis pamiętał dni, kiedy błogosławiony młot światłości rozpędzał wszelki mrok. Zdawało się, jakby to było dawno temu. Niemal w innym życiu. Kiedy był jeszcze młodym chłopakiem.

Cennis przyłożył dłoń do czoła i zmarszczył brwi. Młot zachwiał się i zniknął. Myśl o dzieciństwie sprawiła paladynowi ból i zakłóciła koncentrację. Skrzywił się i otrząsnął. To było w innym życiu. Teraz to nieważne. Młot pojawił się na nowo.

— Dobry panie. — Kowalowi zadrżał głos. — Ja…

Cennis lekko zamachnął się młotem. Kowadło eksplodowało. Kowal złapał się za brzuch i upadł z kawałkiem metalu wbitym w trzewia.

— Wybacz, dobry panie — rzucił paladyn. — Co mówiłeś?

Wyraz twarzy kowala był dla Cennisa rozkoszą. Całkowita bezradność. Całkowite przerażenie. Paladyn zbliżył lśniący młot do oczu kowala.

— Dlaczego nie powiesz mi, co naprawdę wiesz o heretyczce?

Kowal błagał. Płakał. Przysięgał, że nic wie. Klął się na łaskę Akarata. Na to już trochę za późno. Jakaż to zagubiona istota kłamałaby dalej? Co takiego widział, o czym nie chciał powiedzieć? Cennis zawahał się. Może potrzebne były bardziej drastyczne środki. Zbliżył rękę, tylko nieznacznie, do twarzy kowala…

Rzemieślnik ucichł. Jego oczy, szeroko otwarte, odbijały światło w interesujący sposób. Czysto biały. Nieskalany przez tęczówki czy źrenice.

Potem pojawiła się czerwień i, psując idealną biel gałek, wezbrała pod powiekami kowala. Cennis patrzył zafascynowany. Usłyszał dwa pęknięcia, nieoczekiwanie głośne, i po policzkach kowala spłynęła krew, do której dołączyły strużki białawego płynu. Kowal jednak nie krzyczał. Mowę odebrała mu groza w najczystszej postaci.

Cennis natychmiast zdał sobie sprawę, co uczynił. Skarcił się w duchu, bo teraz i on nie zdoła nic powiedzieć, prawdopodobnie przez wiele godzin, jeśli nie dni. Co za strata. Potrząsając głową, sięgnął po światłość i szybkim pociągnięciem wyrwał kowalowi język. Nawet nie musiał używać rąk. Różowy mięsień upadł na zapiaszczoną podłogę. Kowal wreszcie krzyknął — w bezsłownej udręce. Cennis mu pozwolił. To był świetny pomysł. Krzyżowiec przebywała w okolicy; to pewne. Ale jakiego schronienia udzieli jej miasto pełne ślepych i niemych? Zasłużyło sobie za przyjęcie tej heretyczki wiele lat temu. Tak, postanowił Cennis, wystarczy przejść się od drzwi do drzwi…

— Akaracie, miej nas w opiece — Z progu kuźni dobiegł zdyszany szept. Cennis odwrócił się spokojnie. Karczmarz. Ten karczmarz. Patrzył na zawodzącego kowala.

— Akarat cię nie zbawi — powiedział Cennis do Reitera. — Nikt nie zdoła.

— Ja… — Karczmarz popatrzył na paladyna, a potem na to, co zostało z kowala. — … ja przyszedłem wam powiedzieć… jak kazaliście… bezzwłocznie…

— O, w to wątpię — odparł smutno Cennis. Zgiął palec i lśniąca obręcz światła otoczyła szyję karczmarza. Paladyn zacisnął ją ciasno, bardzo ciasno. Reiter zaczął się krztusić. — Kobieta wróciła, prawda? A ty zwlekałeś z tą wieścią. Znam takich jak ty. Zwlekałeś.

Znów zgiął palec. I ponownie. Kolejne obręcze światła zacisnęły się na nadgarstkach karczmarza i złączyły jego łokcie. Krztuszenie zamieniło się w zdławiony krzyk.

Cennis wyszedł z kuźni ciągnąc za sobą karczmarza.

— Bracia! — zawołał. — Bracia, grzesznik jest tutaj!

Po chwili namysłu podniósł dłoń ponownie i sypnął iskrami na dach kuźni. Natychmiast uniósł się dym, małe płomyki łączyły się razem w wielkie jęzory ognia. Cennis skinął głową z satysfakcją. Pozostali paladyni czasami czuli lekki niepokój na myśl o wykorzenianiu zła w sposób tak… tak zdecydowany, jak chciałby Cennis, więc nie zamierzał obciążać ich umysłów wiedzą o tym, co tutaj zaszło. Ogień wspaniale nadawał się do tego, by zacierać ślady.

Karczmarz z trudem wyduszał z siebie słowa.

— …rodzinę… litości…

— Cicho, sza — odparł Cennis.

***

— Kochanie, nie dotykaj tarczy miłej pani — napomniała łagodnie Bea, wziąwszy Lilsę na ręce. Poklepała córkę po plecach, popatrzyła na Anajinn i zmarszczyła brwi. — Chyba nie zamierzasz spać w zbroi?

Z łóżka Anajinn uniosła głowę i uśmiechnęła się lekko.

— Śmiesznie to wygląda, prawda? — Westchnęła głęboko i położyła się z powrotem. Jej uczennica siedziała przy stołku u stóp łóżka i nalewała herbaty do trzech kubków. Anajinn zmieniła pozycję, zbroja zabrzęczała miękko.

Istotnie, wyglądało to śmiesznie. Bea wstrzymała uśmiech.

— Jestem pewna, że będzie ci się lepiej spało, jeśli ją zdejmiesz — zaproponowała. Lilsa zachichotała jej do ucha. — Widzisz? Moja córka się zgadza.

— Zapewne ma rację. — Uśmiech Anajinn wyglądał na szczery, ale z oczu biło zmęczenie. Bea podejrzewała, że wojowniczka po raz pierwszy była tak bliska śmierci. — Ale jeśli ci panowie wrócą, będę musiała działać szybko.

Bea zamilkła. Lilsa zafascynowana patrzyła, jak światło lampy tańczy na napierśniku.

— Nie do wiary, że naprawdę chcieliby nas skrzywdzić. Naprawdę skrzywdzić. — Ale przez ściany karczmy Bea słyszała słowa paladynów skierowane do Reitera. Z ich głosów przebijał gniew. Czy mogła mieć pewność, do czego są, a do czego nie są zdolni? — Wychowałam się tutaj. Gdy byłam dzieckiem, zawsze wydawali się tacy mili. Ostatnimi laty jednak zaczęli się zmieniać… — Zawahała się. — Czy wiesz, co się stało? Dlaczego są tacy niespokojni?

Uczennica spojrzała na Anajinn pytająco. Wojowniczka milczała przez chwilę.

— Mrok z ich dusz wypłynął na powierzchnię. Mrok ten napędza moją krucjatę — opowiedziała.

— Nienawidzisz paladynów? — zapytała Bea.

— Ani trochę. Nasze wyznania mają te same korzenie. Widzę ich jako moich braci i siostry. Są zagubieni, ale należą do rodziny. — Uczennica podała mistrzyni kubek herbaty. Anajinn wzięła łyk i kontynuowała. — Wieki temu pewien wielki mędrzec zauważył, że istota wiary Zakarum została zachwiana. Skalana. Była to subtelna zmiana, ale siły zła zdołały zakraść się głęboko i naruszyć jej fundamenty. Sądząc po wieściach z Travincal, zło w ostatnich latach już się nie zakrada, lecz skacze i wrzeszczy otwarcie. Miasto dosłownie stało się siedzibą nienawiści. Ktokolwiek je zniszczył, wyświadczył światu przysługę.

Travincal zostało zniszczone? Bea drgnęła niespokojnie. Nie wiedziała o zniszczeniu miasta. Słyszała jedynie to, że stało się tam coś strasznego.

— W zakonie paladynów są dobrzy ludzie. Ale obawiam się, że ci skłonni do zła mają przewagę nad prawymi — orzekła Anajinn. — Zniszczenie ich azylu mogło wytrącić resztę z równowagi.

Bea przyjęła kubek herbaty od uczennicy. Ręka drżała jej tylko trochę.

— A wasza krucjata polega na wybiciu ich wszystkich?

Anajinn pokręciła głową.

— Moja krucjata polega na wyplenieniu zła, które ich niszczy. Na znalezieniu czegoś, co oczyści naszą wiarę. Sądziłam, że kilka dni temu znalazłam coś takiego na pustyni… — Na jej twarzy pojawił się zmęczony uśmiech. — Niewątpliwie coś oczyściłyśmy. Ale nie była to wiara.

— Co najwyżej moje trzewia — mruknęła uczennica.

Beę zaskoczyła gruboskórność dziewczyny, ale kobieta w zbroi tylko się zaśmiała.

— Zgraja demonów wyskakujących z cienia idealnie do tego celu wystarczy. Zajęłyśmy się twierdzą, a to nigdy nie jest strata czasu. Nie żałuję, że się tam wybrałyśmy. — Anajinn zmarszczyła brwi, jakby przypomniała sobie coś nieprzyjemnego. — Beo, gdzie jest twój mąż?

— Pewnie dąsa się w gabinecie na górze — odpowiedziała Bea z drwiącym uśmieszkiem. — Tak już ma, kiedy coś idzie nie po jego myśli.

Anajinn nie odwzajemniła uśmiechu.

— Nie słyszałam żadnych kroków na górze. Ani w ogóle nigdzie w karczmie. Mogłabyś go odszukać?

— Zapewne. — Bea ujęła Lilsę za rękę i wyszła z mniejszego składziku. — Reiterze? — zawołała.

— Taaatooo! — dołączyła do niej Lilsa.

Nie było odpowiedzi. Bea zajrzała do głównej izby i raz jeszcze zawołała Reitera. Cisza.

— Gdzie może być twój ojciec? — szepnęła do Lilsy. Dziewczynka wzruszyła ramionami. Bea wróciła do składziku. — Chyba wyszedł na chwilę. Anajinn, dlaczego…

Kobieta w zbroi już stała z korbaczem w ręku oraz tarczą. Jej uczennica dobyła krótkiego miecza.

— Obawiam się — oznajmiła Anajinn — że twój mąż popełnił straszliwy błąd.

Kres jej podróży

Krzyżowiec

Pobierz opowiadanie w formacie PDF